Od początku wiedziałem, że muszę być na Wielkiej Pokucie. W jakiejś mierze ze względu na uznanie i zaufanie dla Organizatorów znanych wcześniej z internetu, ale przede wszystkim z intuicyjnie wyczuwanego poczucia obowiązku. Wiedziałem, że prawie na pewno nikt z mojej szerokiej rodziny nie pojedzie i że powinienem jakoś wystąpić jako jej reprezentant. Już pod koniec września przyszło mi do głowy że powinienem odprawić nabożeństwo pięciu pierwszych sobót wynagradzające Niepokalanemu Sercu Maryi. Zacząłem zatem w pierwszą sobotę października. Myśl o wynagradzaniu w jakiś sposób za grzechy swoje i innych ludzi towarzyszy mi od tego dnia cały czas.
To poczucie było tak silne w Częstochowie że w czasie modlitwy prowadzonej przez ks. Piotra Glasa przed oczami przesuwały mi się konkretne twarze moich krewnych i niektóre jawne grzechy popełniane w mojej rodzinie - rozwody, pijaństwo, aborcje, agresywna niewiara, bluźnierstwa, materializm, kłótnie. Także moje osobiste grzechy, których sporo nazbierało się przez 47 lat mojego życia.
Muszę przyznać, że aby tam się znaleźć musiałem pokonać spory duchowy opór. Nagle pojawiło się tysiące powodów, aby nie jechać: zimno, zmęczenie, mnożące się wątpliwości, pokusa ograniczenia się tylko do obejrzenia transmisji telewizyjnej, a nawet drobne awarie w domu w sobotę rano. Wsiadłem w końcu do samochodu o 13.00 aby dotrzeć pod Jasną Górę punktualnie o 15.00. Miejsce parkingowe znalazłem - o dziwo - bez najmniejszego problemu. Na Błoniach uderzył mnie panujący tam wielki spokój. Stutysięczny tłum i ogromny pokój. Ludzie spowiadali się, słuchali konferencji Ks. Piotra, modlili się. Potem wspaniała Msza Święta pod przewodnictwem Ks. Arcybiskupa Gądeckiego i odczytany na koniec Akt Intronizacyjny. Wierzę, że Wielka Pokuta i czekająca nas Intronizacją są ze sobą ściśle związane. I wreszcie pełna głębi (powiem jednak szczerze, że głośna muzyka nie sprzyjała mojemu skupieniu) adoracja. Czekamy na 19 listopada. Matka Boża i jej Syn nie wypuszczą nas już z ręki. Jezu Ufam Tobie.